Rozmowa z Ulianą Worobec, samodzielną mamą 4 dzieci z Ukrainy, od kilku lat mieszkającą w Bielsku-Białej. Ula jest dziennikarką, doradcą prawnym, ekspertem ds. legalizacji i zatrudnienia w Ośrodku Integracji Obcokrajowców – MyBB, liderką Inicjatywnej Grupy Ukraińcy w Bielsko-Białej (www.facebook.com/ukraincywbielsko).
Fot. Fotobello – Natalia Kalinowska
Ula, opowiedz mi swoją historię. Co Cię skłoniło to opuszczenia swojej Ojczyzny 5 lat temu?
Miałam cudowne życie… męża, 4 dzieci, pracę marzeń – byłam prezesem lokalnego radia i prowadziłam swoją firmę eventową. Czasem żartuję, że moje dzieci mają już kilkuletni staż zawodowy. Od małego brali bowiem udział w projektach radiowych. Aleks i Tatiana w wieku 5 – 6 lat prowadzili program dla najmłodszych – “Bajeczny Świat”. Jako młodzi aktorzy angażowali się też w eventy dla dzieci, bo tylko takie lubiłam organizować. Kochaliśmy podróże. Zosia miała 7 miesięcy, Kristina 1,5 roku, Aleks 3,5, a Tatiana 4,5 kiedy sama wyjechałam z nimi na 3 tygodniowy wyjazd, gdzie łączyliśmy prace i wakacje.
W jednej chwili wszystko straciło sens. Moja córka, w wieku 4 lat uległa wypadkowi samochodowemu. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale to był straszny wypadek z udziałem tira. Lekarze praktycznie nie dawali jej szans na przeżycie. Na początku oddychała za nią aparatura, ale ja postanowiłam walczyć. Koszt prywatnego leczenia okazał się ogromny. Sprzedałam wszystko, co miałam za grosze i zapożyczyłam się na prawie 50 tys. dolarów. I… zostałam sama z tymi wszystkimi problemami – mąż się wycofał. Już wcześniej się nie układało, ale ta sytuacja otworzyła mi oczy na to, że od teraz jestem już całkiem sama ze wszystkim. Rzuciłam go. Córka bardzo, bardzo powoli wracała do sił. To były lata rehabilitacji, a tymczasem do drzwi zapukał komornik. Kolega, dziennikarz z Kijowa, namówił mnie na wyjazd do Polski w poszukiwaniu lepszych zarobków, abym mogła spłacić długi. Obiecywał złote góry. Całe życie pracowałam jako dziennikarka, a on przekonywał, że pomoże z pracą w wydawnictwie, mimo, że język polski znałam tak sobie. Na miejscu okazało się, że nikt w tym wydawnictwie o mnie nie słyszał. Nie pozostało nic innego, jak szukać pracy na własna rękę. Dzieci zostały na Ukrainie, pod opieką moich rodziców.
Czy od razu wybrałaś Bielsko-Białą?
Nie, moja przygoda zaczęła się w Łodzi. Na Facebooku znalazłam atrakcyjną ofertę. Cukiernik/zarobki: 4000 zł. W 2015 to były duże pieniądze. Pomyślałam, że w szybkim czasie zwrócę wszystkie długi i wrócę na Ukrainę. Jednak los chciał inaczej. Trafiłam do “obozu pracy”. Nieludzkie warunki, praca po 18 godzin na dobę i zero wypłaty. Szantaż i strach. Większości osób zabrano dokumenty. Uciekłam. Po drodze poznałam wspaniałe małżeństwo, które mi pomogło. Dali mi ubrania, kupili nowy telefon i pożyczyli 500 zł na start. Wszystkie moje rzeczy zostały bowiem w tamtym strasznym miejscu. Chcieli nawet żebym została u nich jako pomoc domowa, ale ja za bardzo bałam się, że mnie znajdą właściciele tamtej cukierni. Stąd decyzja o wyjeździe do Warszawy. Tam na dworcu, w kawiarence internetowej poznałam Andrzeja. Ja szukałam mieszkania, a on zaoferował mi hostel na 1 noc. Z jednej nocy zrobiło się pół roku. Pomógł mi przeżyć strach, zmotywował do działań. Znalazłam gorzej płatną, ale stabilną pracę. Opiekowałam się dziećmi, pracowałam jako pomoc kuchenna. W wolnej chwili odwiedzałam Warszawską Fundację TPU (prezesem jest Weronika Marczuk), gdzie z czasem, jako wolontariuszka, pomagałam przy organizacji wydarzeń. To było moje pierwsze doświadczenie z akcjami charytatywnymi, które realizuję do dziś. Na jednym ze spotkań autorskich poznałam Daniela Dziewita. Okazało się, że zaczął prowadzić portal polsko-ukraiński: Pracadlaukrainy.pl. Potrzebował do pracy kogoś, kto by pomógł go administrować i pisać teksty. Tak trafiłam do Bielska-Białej. Portal miał początkowo na celu kojarzyć polskich pracodawców i pracowników z Ukrainy, jednak szybko jego działalność się rozszerzyła. Zaczęli do nas pisać cudzoziemcy z całej Polski. Brak wiedzy prawnej zmotywował mnie do dalszej edukacji. Zapisałam się na administrację w Warszawie, zrobiłam kilkanaście kursów na temat legalizacji pobytu, kadry i płace i dopiero wtedy mogłam pomóc tym osobom, które do nas pisały. Chętnie zaczęli z tej pomocy korzystać także polscy pracodawcy, bo jak się okazało, sporo nie wie, jak zatrudnić cudzoziemca. Tak przez przypadek zmieniłam zawód z dziennikarza na doradcę prawnego. Obecnie mam dyżury w Krakowie w Fundacji Zustricz oraz w Ośrodku Integracji Cudzoziemców MYBB. Z bezpłatnej pomocy prawnej mogą skorzystać także mieszkańcy Bielsko-Białej i okolic. Nie tylko cudzoziemcy, ale również pracodawcy. W wolnej chwili, wspólnie z inicjatywą – Grupa Ukraińcy w Bielsko-Białej (jestem liderem tej nieformalnej grupy) organizujemy eventy polsko-ukraińskie. Już 5 lat działamy we współpracy z p. Grażyną Staniszewską. Ostatnie wydarzenie na Rynku w Bielsku-Białej, od Jana do Iwana, połączyło setki osób. Wszystkie wydarzenia są charytatywne. Mocno wspierają moje inicjatywy także moje dzieci, pomagając jako wolontariusze oraz biorąc udział w występach.
Dzieciaki dołączyły do Ciebie 4 lata temu? Jak radziliście sobie podczas rocznej rozłąki?
Dzieci dołączyły w młodym wieku – Zosia miała 6 lat, Kristina 8, Aleks 10 i Tatiana 11. Ten rok rozłąki był bardzo trudny. Ratowały nas współczesne narzędzia, takie jak Skype i Viber. 9 miesięcy nie mogłam wyjechać, żeby odwiedzić dzieci, bo miałam problem z papierami. Biurokracja w Polsce jest niestety bardzo duża. Jak tylko zdobyłam stabilną pracę, to dwa razy na miesiąc jeździłam do Lwowa. Po roku zobaczyłam jednak, że tracę kontakt z dziećmi, a dodatkowo, u starszej córki zaczął się bunt nastolatka. To był sygnał, że muszę ich zabrać. Wielki ukłon dla mojego pracodawcy, który pozwolił mi wtedy wyjechać na Ukrainę i zabrać dzieci. Zdawałam sobie sprawę, że będzie trudno, ale nie myślałam, że aż tak. Mój syn – Aleks chorował od dziecka i od 2 klasy miał naukę indywidualną, a córce Kristinie, po tym ciężkim wypadku, który przeżyła, doradzono też taką formę nauki. Na szczęście, przed wyjazdem z Ukrainy, ich stan zdrowia udało się poprawić i można było myśleć o normalnej szkole. Oni jednak nigdy nie mieli kontaktu z rówieśnikami i byłam świadoma, że będzie im przez to trudniej. Bardzo dobre opinie miała Szkoła Waldorfska w Bielsku-Białej. To był super wybór.
Jak dzieciaki odnalazły się w Polsce?
Dzięki małym klasom, liczącym między 7, a 12 uczniów, dzieci bardzo szybko się zaadaptowały. Pojawił się jednak problem z dojazdami i po roku zmieniliśmy szkołę na państwową – nr 9. Tam pani dyrektor zorganizowała kurs języka polskiego dla dzieci z Ukrainy. Najtrudniej było Zosi, która miała jeszcze dodatkowe lekcje indywidualne. Dwójka starszych dzieci, która obecnie jest już w liceum, do dzisiaj najlepiej wspomina szkołę podstawową nr 9. Jeśli chodzi o edukację to najciężej było nam w czasie pandemii, kiedy trzeba było zorganizować 4 laptopy i przyzwyczaić cudowną czwórkę do samodzielnej nauki. Poza tym w 3 pokojach rozmieścić 4 klasy + miejsce pracy dla mamy. Dzięki pomocy pani dyrektor, Aleks miał możliwość chodzić normalnie do szkoły.
Czy wiesz może ile obecnie osób z Ukrainy mieszka w Bielsku-Białej? Na jakie problemy napotykają najczęściej rodziny z dziećmi?
W tej chwili ok. 10.000 osób z Ukrainy mieszka w Bielsku-Białej i okolicach. W SP 9 początkowo było kilkanaście dzieci z Ukrainy, ale obecnie jest już ich ponad 40. Największy problem na jaki napotykają rodziny z dziećmi to brak czasu. Dzieci często czują się porzucone. To doprowadza ich do zniechęcenia i depresji. Bariera językowa przeszkadza w nawiązaniu kontaktów i poszukiwaniu nowych przyjaciół. W tej sytuacji rozumiem również i rodziców, bo nikt z nich nie wyjechał do innego kraju ot tak sobie. Za tymi wyjazdami zawsze stoi trudna sytuacja materialna. Życie w Polsce nie jest łatwe i emigracja potrafi być bolesna. Na przykład oczekiwanie prawie dwóch lat na Kartę Pobytu i brak możliwości wyjechania gdziekolwiek. Rodziny z dziećmi bez tej Karty nie mogą starać się o 300+ czy 500+, chociaż płacą podatki. Dzieci nie radzą sobie w szkole i rodzice nie mogą pomóc bo słabo kojarzą ten język, ale są także plusy, a ja jestem tego najlepszym przykładem. Kiedy wychodzi się ze swojej strefy komfortu – zaczyna się rozwój. Ja zawsze mówię, że Ukraina mnie urodziła, a Polska dała skrzydła, niesamowitą wiedzę i doświadczenie.
Czy my – rodziny z Podbeskidzia, możemy w jakiś sposób pomóc rodzinom z Ukrainy?
Jak wynika z naszego wywiadu, Bielsko-Biała jest na pierwszym miejscu jeśli chodzi o miasto do życia z rodziną. Zdarzają się jednak przykre sytuacje… kiedyś w szkole moja córka rozpłakała się jak po raz pierwszy trafiła na zajęcia do polskiej szkoły. Chłopak z jej klasy poprosił nauczycielkę, aby wybrać inne miejsce, cytuje: „dla tej Ukrainki”, bo nie będzie siedział obok. Są to pojedyncze sytuacje wykluczenia, ale się zdarzają. Warto pomóc nowym dzieciom zaadaptować się, gdyż wciąć krąży wiele stereotypów. Pamiętajmy, że wyjazd do obcego kraju, to nie wybór dzieci i one bardzo potrzebują wsparcia. Największa pomoc dla nas – rodzin z Ukrainy – to akceptacja naszych dzieci. W planach mamy różne spotkania integracyjne, ale problemem jest obecnie brak miejsca na takie eventy. Marzy mi się taki Dom Spotkań, gdzie mogłyby się spotykać polskie i ukraińskie dzieci od 0 do 18 roku życia…
Fot. Fotobello Natalia Kalinowska